top of page

Gdy zbliżał się do celu swej podróży słońce niechętnie wyglądało już zza wschodniego pasma gór. Było chłodno,

jak zwykle o tej porze pośród górskich ścieżek którymi podróżować bezpiecznie da dają radę tylko Ci którzy dobrze je znają. A on znał je dobrze. Ile to już lat minęło odkąd po raz pierwszy wyruszył wraz z innymi z tego zapomnianego przez bogów i ludzi miejsca, w nadziei na pękające w szwach od pieniędzy i łupów wojennych juki, bez gwarancji powrotu, bez zbędnego rozmyślania o tym jakie blizny i wspomnienia przyniesie wyprawa.


Koń stąpał powoli, miarowo. Najgłupszą rzeczą jaką można zrobić w tej części świata to okazać

niepotrzebne pośpiech, który prowadzi do jeszcze głupszej i bezsensownej śmierci. Minął zakręt, a zaraz za nim kolejny. Tutaj ściany wąwozu którym jechał zaczęły stopniowo opadać, ustępując miejsca raczej stromym urwiskom, by po chwili przejść włagodne zbocza których wysokość nie była już w stanie przesłonić mu celu podróży.


Grieffort otulony przez gęstą mgłę ukazał się jego oczom, tak samo surowy i wzbudzający niepokój jakim go

zostawił. Jedni mówią że nigdyś była to placówka Baronii, która miała za zadanie strzec górskich granic przed orkami próbującymi dostać się na jej ziemie bez konieczności forsowania fortyfikacji Wilczego Szańca. Inne źródła mówią o tym że Grieffort został zbudowany przez możnego lorda dla obrony swoich kopalń. Jeszcze gdzie indziej można usłyszeć że jest to efekt durnego zakładu między złośliwym człowiekiem a krasnoludzkim watażką, którego ten pierwszy nieustannie wyśmiewał mówiąc że krasnoludzkie plemię nie potrafi budować inaczej jakoby w dół.


Niezależnie od tego która wersja jest prawdziwa, co do jednego zgadzają się wszystkie historie i podania. Grieffort

został opuszczony i stał tak długie lata niszczejąc, lecz nie tracąc nic ze swojej grozy i wyniosłości. Jeździec zbliżał się do bramy kiedy pierwsze promienie słońca dotarły tu i ogrzały twarze zmarzniętych po nocnej warcie dwóch żołnierzy. Zauważyli przybysza z daleka, ale zbyt dobrze znali jego twarz, pancerz i konia aby zagrodzić mu drogę. Obydwaj wiedzieli że dla tego który pozwoliłby sobie na taką zuchwałość względem sierżanta skończyłoby się to w najlepszym wypadku brakami w uzębieniu.Nie niepokojony zbędnymi pytaniami, sierżant Locke skinął starszemu z wartowników i skierował swojego konia na dziedziniec, a następnie do stajni, gdzie młody rekrut,będący na nogach ewidentnie od dłuższego czasu ochoczo zabrał się do rozpinania popręgów i szczotkowania zwierzęcia.


Locke zabrał ze sobą przytroczone do tej pory do siodła zawiniątko i skierował się do niezbyt wysokiego,

aczkolwiek dobrze – z wyjątkiem jednej ukruszonej wieży – zachowanego donżonu. Tam również nie znalazł się nikt kto próbowałby go zatrzymać albo zasypywać pytaniami które w innych okolicznościach i innym towarzystwie możnaby uznać za towarzyskie. Sprężystym krokiem pokonał stopnie prowadzące do komnaty którą naczelnik obrał sobie za pełniącą jednocześnie funkcję pokoju narad i dziennego, a następnie bez pukania wszedł do środka.

 

-Wróciłeś – raczej stwierdził niż zapytał stojący w otwartym na oścież kamiennym oknie mężczyzna. Nie młody

już, ale nadal sprawiający wrażenie gibkiego zawadiaki naczelnik Braningan, nie zaszczycił gościa spojrzeniem, ale nadal patrzył w sobie tylko znanym kierunku.

 

-Jak widać. Mam nadzieję że pod moją nieobecność nie osuszyliście beczek do cna, bo jadę tu o suchym pysku

od Medorin Dur.

 

-Jak mniemam w trakcie ostatniej misji nikt Ci rąk nie upierdolił, więc bądź tak dobry i obsłuż się, a przy

okazji i mnie nalej – powiedział odwracając się lekko i uśmiechając ironicznie - dzban jest na stole.


Locke podszedł do stołu po którym walały się całe naręcza map, kilkanaście znaczników-chorągiewek, kilka

monet i listów, zostawił przyniesione zawiniątko pośród tego rozgardiaszu, napełnił ciemnym piwem dwa kufle i podszedł do wciąż stojącego w oknie dowódcę, który jednak w tym momencie był dla niego starym druhem, nie przełożonym. Locke sporzał na dziedziniec który do tej pory obserwował Braningan i ujrzał na nim kilku weteranów szkolących nowych rekrutów, bezlitośnie okładanych przez swoich starszych wiekiem i doświadczeniem towarzyszy stępionymi mieczami. Pociągnął łyk piwa o którym myślał od kilku dni.

 

-Zakładam że masz dla mnie wieści.

 

-Tak, sporo się wydarzyło podczas tej wyprawy. Nie starczy nam poranka ani piwa żebym wszystko opowiedział jak należy, dlatego postaram się mówić zwięźle.

 

-Straty?

 

-Brak. Tylko Moijrze jakiś juchociąg rozharatał gardło. Żyje, ale na nikogo już mordy nie wydrze.
-A Killian?

 

-Do tego dojdę. Daj powiedzieć. Generalnie sprawy przybrały dla nas korzystny obrót. Udało nam się utrzymać

hutę i zbadać teren wokół niej. Znaleźliśmy spore złoże złota do którego eksploatacji Twój bękart zagonił naszych i brodaczy. Jak wyjeżdżałem to mieli już całkiem sporo. Przywiozłem Ci nawet próbkę.

 

Mówiąc to wsunął rękę do sakiewki i podał swojemu rozmówcy błyszczący kamyk wielkości kurzego jaja.

 

- Tego co do tej pory udało się zgromadzić powinno wystarczyć na zaopatrzenie ludzi i fortu przez następne

dwa lata, a będzie jeszcze więcej. Swoją drogą młody świetnie sobie poradził. Dogadał się z krasnoludami tak że lepiej na tym wyjść nie mogliśmy. Oni też nie narzekają, jeden z nich, jakiś gruby archeolog z zamiłowaniem do wspinaczki i grotołaztwa, nucący ciągle idiotyczną melodyjkę znalazł stare zapiski i relikty dzięki którym reszcie udało się uruchomić ten stary pierdolnik. Była też druga miłośniczka staroci. Co prawda metr sześćdziesiąt i broda, ale od biedy na froncie bym wziął. I wiesz co miała? Pierdolonego lisa który dla niej artefaktów szukał! Wyobrażasz to sobie? Parszywe bydle, pół oddziału pogryzł, ale za to znalazł coś przy czym reszta krasnoludów prawie pierdolca dostała. Skamieniały elf, ale nie taki zwykły jakżeśmy w trakcie czystki wyżynali, tylko syberytowy. Nie wiem co im w tych kudłatych łbach się urodziło, ale ten ich dziadyga razem z inżynierem wpadli na pomysł żeby tego elfa rozdupczyć, i z tej ilości syberytu posąg Medorina odlać, żeby go za pomocą run i technologii wskrzesić. Co tak patrzysz? Trzeźwy wtedy byłem, na własne uszy słyszałem jak o tym rozmawiali. Gorzej sprawy mają się z podziałem ziem. Nic nie ugraliśmy, ale przypuszczam że z huty i tak nikt nas nie wyrzuci. Przejął ją Monastyr, a oni nie mają ani środków ani żołnierzy żeby zapewnić inżynierom odpowiednią ochronę, dlatego przypuszczam że kontrakt będzie trwał, a nawet możemy renegocjować korzystniejsze dla nas warunki. Osada która leży w bezpośrednim sąsiedztwie huty maiała mały przewrót. Sołtys okazał się być wąpierzem, ale jakoś to między sobą wsiury rozwiązały, więc myślę że z porozumieniem się z nimi w sprawie zaopatrzenia garnizonu nie będzie problemu. Poza tym, bękart wdał się w tatusia, jak słowami czegoś nie rozwiąże, to siłą.


Braningan uśmiechnął się mimowolnie.

 

-A, jak już o nim mówię, to coś Ci od niego przywiozłem. Pamiątkę możnaby rzec.

 

Nie czekając odwrócił się i podszedł do stołu. Braningan podążył za nim,a nim zdążył dojść Lock już trzymał

wyciągnięty z zawiniątka miecz w pochwie, rękojeścią do w stronę towarzysza.

 

-Miecz? Kurwa, w zbrojowni nie ma gdzie nogi postawić, a on Ci kazał przywieźć tu kolejny szpikulec?!

 

-Nie oceniaj póki nie spróbujesz. Wyciągnij.

 

Braningan poirytowany wyszarpnął miecz, którego ostrze odbiło blask świec i będącego coraz wyżej słońca

niemal go oślepiając.

 

-Czy to jest to co myślę?
 

-Jeżeli myślisz o ostrzu z syberytu które się nie tępi, które jest w stanie przeciąć kolczugę niczym pergamin i

które jest warte więcej niż cała nasza pierdolona zbrojownia, to tak.

 

Braningan przyjrzał się dokładnie ostrzu, zważył je w ręce i na powrót wsunął do pochwy.

 

-Nie myliłeś się co do niego, jest do Ciebie podobny i to bardziej niż myślisz. Uważam że można mu powierzyć

poważne zadania, a on bez instrukcji wypełni je lepiej niżbyś oczekiwał.

-To dobrze, bo wkrótce tacy oficerowie będą nam potrzebni.


Odwrócił się i podszedł do stojącej w rogu komnaty okutej skrzyni, wyciągnął spod koszuli wiszący na rzemieniu

klucz, trzasnęła zapadka zamka, otworzył skrzynię i wyciągnął z niej przewiązany tasiemką kawałek pergaminu ze złamaną pieczęcią. Wrócił na miejsce nie zamykając skrzyni i podał wiadomość Lockowi.Ten chwilę przypatrywał się pieczęci, następnie zaczął czytać. W miarę jak jego oczy sunęły po wersach, na jego twarzy coraz wyraźniej malowało się zaskoczenie przemieszane z niepokojem. Kiedy skończył, jego czoło zdobiły krople potu. Podniósł wzrok znad kartki i sporzał na Braningana, który teraz, po podzieleniu się z nim wiadomością stał się znów jego dowódcą.

 

-Czy to oznacza że…
 

-Tak.






 

Pomoc UE
Sponsorzy
Partnerzy
Patronat medialny
bottom of page